8/03/2015

Notka o szpitalu, która nie powinna nigdy powstać

Być może powinnam częściej pisać. Zapewne powinnam. Wszyscy Szanowani i Wpływowi Blogerzy zgodnie twierdzą, że kluczem do sukcesu bloga są regularne notki.
Problem w tym, że nie bardzo mam o czym.

(Reszta notki będzie dość osobista)

Stosunkowo niedawno (zaledwie w maju) siedziałam w szpitalu. Shit happens. Nie mój pierwszy i - wiem to niestety z całą pewnością - nie ostatni raz. Poszłam na własne życzenie, z epizodem mieszanym: doszłam do wniosku, że jeśli zrealizuje którykolwiek z moich zabawnych pomysłów na zrobienie sobie wolnego to będzie mało zabawnie. W grę wchodziło cięcie, skakanie z balkonu (na szczęście mieszkam nisko) i - mój faworyt - rzucanie się pod samochody. Rzucanie się pod samochody jest trochę mało fair, przyznaję. Ja sobie zrobię urlop w szpitalu, a tymczasem ktoś będzie miał problemy z prawem, wyrzuty sumienia i rozwalony samochód... Ale jednocześnie jest takie proste. Ot, krok w odpowiednim momencie.

Teraz dochodzę chyba do etapu odreagowywania tego szpitala. Dotarcie do tego momentu zajmuje mi trochę czasu, nigdy nie następuje zaraz po wyjściu. Być może dlatego, że pobyty odbieram jako szalenie absurdalne, mocno odrealnione i potrzebuję sporo czasu, zanim wszystko ułoży mi się sensownie w głowie.

Tym razem też tak było. Surrealistycznie. Oczywiście, zamiast wyłączyć się ze świata na zewnątrz - co było jednym z głównych założeń tego małego urlopu - zajmowałam się tym, czym nie powinnam i robiłam rzeczy na uczelnię. Oszukiwałam pielęgniarki, żeby zostawiały mi na noc kabel do laptopa (zepsuła mi się bateria i bez kabla ani rusz). Robiłam projekty przez telefon (wychodziło średnio, ale liczą się chęci). Wychodziłam na spacery na których kładłam się z książką między niezapominajkami; to było naprawdę ekstra. A jednocześnie wszystkie absurdy szpitalne, których było tysiąc i jeszcze trochę kwitowałam wzruszeniem ramion.
Ale też zastanawiam się, czy to wszystko było tak zabawne, jak próbuję sobie tłumaczyć. Paru pacjentek zwyczajnie się bałam, a były nie do opanowania. Część pielęgniarek patrzyła na nas z góry w sposób zupełnie odstręczający. Terapeutka zajęciowa, chociaż miła, praktycznie gasiła wszystkie próby rozmów, które nie dotyczyły lokalnego szmateksu. Miałam ciężki deficyt herbaty.
A dzień po moim wyjściu, w tym samym szpitalu, pacjent zabił pacjenta. Bo tak wyszło.

Nie wiem, przyzwyczajam się? Czy to zdrowe? Zastanawiam się, kiedy z takim stoickim spokojem zaczęłam przyjmować konieczność zamknięcia się w psychiatryku. Co sprawiło, że zaczęłam olewać dziesiątki rzeczy, które na zewnątrz podnosiłyby mi ciśnienie?

Prawdopodobnie nie powinnam pisać tej notki. Prawdopodobnie następna będzie o tym, kiedy i dlaczego należy się do szpitala zgłosić. Ale czasem trzeba odreagować.
I spróbuję pisać częściej. Chociaż zapewne wyjdzie jak zwykle.

0 comments:

Prześlij komentarz