8/17/2015

Trzy powody dla których warto dać się zamknąć

Czuję się trochę winna po ostatniej notce. Obraz szpitali, który się z niej wyłania może być nieco przerażający i odpychający... Mimo tego, szpitale psychiatryczne odwiedzam co jakiś czas, za każdym razem z własnej woli, mimo wszystkiego, o czym pisałam ostatnio. Dlaczego?

Są okresy, kiedy wizyta w szpitalu psychiatrycznym jest najlepszą możliwą decyzją, jaką można podjąć: ciężka depresja, ciężka mania czy epizod mieszany to doskonałe przykłady takich momentów. Co jednak szpital daje?

Po pierwsze: szansę na skorygowanie leków w dogodnym otoczeniu. W leczeniu ambulatoryjnym dobranie właściwych leków trwa dłużej, bo lekarz nie jest w stanie na bieżąco obserwować ich działania. Dodatkowo, w sytuacji gdyby zmiany były duże i wystąpiły niespodziewane efekty uboczne, lekarze w szpitalu są w stanie interweniować na bieżąco. Oszczędza to masę czasu, nerwów i ratuje przed męczeniem się ze skutkami ubocznymi.

Po drugie: bezpieczne środowisko. Szpitale psychiatryczne charakteryzują się tym, że duża uwaga poświęcana jest zapewnieniu pacjentom ochrony przed samymi sobą. Ścisłe regulaminy, stała obserwacja sprawiają, że trudniej zrobić sobie krzywdę: czy to przez autoagresję czy maniakalne ekscesy.

Po trzecie: szpital jest szansą na oderwanie się od rzeczywistości i wyjście ze stresogennego otoczenia. Wiadomo, kiedyś trzeba wrócić do życia, ale odpoczynek od czynników, które mogły wpłynąć na pogorszenie stanu zdrowia potrafi zdziałać cuda. Pobyt w szpitalu daje tymczasową dyspensę od stresujących obowiązków, którą warto dobrze wykorzystać. To trochę jak urlop, ale o ile może się zdarzyć sytuacja, że zostanie się ściągniętym z urlopu, nikt raczej nie będzie wyciągał chorego ze szpitala.

Dobrych powodów, żeby iść do szpitala jest zapewne więcej, Warto też przyjrzeć się konkretnym szpitalom, zanim pójdzie się po skierowanie. Nie zawsze jest to rozwiązanie niezbędne. Ale mimo wszystko, są sytuacje, kiedy pobyt w szpitalu psychiatrycznym jest najlepszym, na co można się zdecydować. Nawet jeśli tam pełno wariatów ;)

8/03/2015

Notka o szpitalu, która nie powinna nigdy powstać

Być może powinnam częściej pisać. Zapewne powinnam. Wszyscy Szanowani i Wpływowi Blogerzy zgodnie twierdzą, że kluczem do sukcesu bloga są regularne notki.
Problem w tym, że nie bardzo mam o czym.

(Reszta notki będzie dość osobista)

Stosunkowo niedawno (zaledwie w maju) siedziałam w szpitalu. Shit happens. Nie mój pierwszy i - wiem to niestety z całą pewnością - nie ostatni raz. Poszłam na własne życzenie, z epizodem mieszanym: doszłam do wniosku, że jeśli zrealizuje którykolwiek z moich zabawnych pomysłów na zrobienie sobie wolnego to będzie mało zabawnie. W grę wchodziło cięcie, skakanie z balkonu (na szczęście mieszkam nisko) i - mój faworyt - rzucanie się pod samochody. Rzucanie się pod samochody jest trochę mało fair, przyznaję. Ja sobie zrobię urlop w szpitalu, a tymczasem ktoś będzie miał problemy z prawem, wyrzuty sumienia i rozwalony samochód... Ale jednocześnie jest takie proste. Ot, krok w odpowiednim momencie.

Teraz dochodzę chyba do etapu odreagowywania tego szpitala. Dotarcie do tego momentu zajmuje mi trochę czasu, nigdy nie następuje zaraz po wyjściu. Być może dlatego, że pobyty odbieram jako szalenie absurdalne, mocno odrealnione i potrzebuję sporo czasu, zanim wszystko ułoży mi się sensownie w głowie.

Tym razem też tak było. Surrealistycznie. Oczywiście, zamiast wyłączyć się ze świata na zewnątrz - co było jednym z głównych założeń tego małego urlopu - zajmowałam się tym, czym nie powinnam i robiłam rzeczy na uczelnię. Oszukiwałam pielęgniarki, żeby zostawiały mi na noc kabel do laptopa (zepsuła mi się bateria i bez kabla ani rusz). Robiłam projekty przez telefon (wychodziło średnio, ale liczą się chęci). Wychodziłam na spacery na których kładłam się z książką między niezapominajkami; to było naprawdę ekstra. A jednocześnie wszystkie absurdy szpitalne, których było tysiąc i jeszcze trochę kwitowałam wzruszeniem ramion.
Ale też zastanawiam się, czy to wszystko było tak zabawne, jak próbuję sobie tłumaczyć. Paru pacjentek zwyczajnie się bałam, a były nie do opanowania. Część pielęgniarek patrzyła na nas z góry w sposób zupełnie odstręczający. Terapeutka zajęciowa, chociaż miła, praktycznie gasiła wszystkie próby rozmów, które nie dotyczyły lokalnego szmateksu. Miałam ciężki deficyt herbaty.
A dzień po moim wyjściu, w tym samym szpitalu, pacjent zabił pacjenta. Bo tak wyszło.

Nie wiem, przyzwyczajam się? Czy to zdrowe? Zastanawiam się, kiedy z takim stoickim spokojem zaczęłam przyjmować konieczność zamknięcia się w psychiatryku. Co sprawiło, że zaczęłam olewać dziesiątki rzeczy, które na zewnątrz podnosiłyby mi ciśnienie?

Prawdopodobnie nie powinnam pisać tej notki. Prawdopodobnie następna będzie o tym, kiedy i dlaczego należy się do szpitala zgłosić. Ale czasem trzeba odreagować.
I spróbuję pisać częściej. Chociaż zapewne wyjdzie jak zwykle.