11/26/2013

Leki i czadowe studia

Dawno mnie tu nie było, ale zaręczam, że mam absolutnie dobre usprawiedliwienia ;) Miałam pisać o Wielkim Spisku Psychiatrycznym, ale że sporo czasu minęło, pozwolicie, że odłożę tego posta na bliżej nieokreśloną przyszłość. 
Dzisiaj chciałam napisać o dwóch rzeczach, poniekąd ze sobą powiązanych. Po pierwsze, jako że temat mam mocno na bieżąco, pomyślałam, że może dobrze byłoby napisać kilka słów o studiach z ChAD, po drugie, chciałabym jeszcze raz wrócić do kwestii leków. 
Może na początek leki. Notkę o problemach z lekarzami skomentowała PolishPsycho, pisząc, że "przerażają ją długofalowe konsekwencje brania psychotropów" i że "wystarczy nad sobą zapanować". 
Pewnie się da. Nie mówię, że nie. Da się wiele rzeczy. Można spędzić życie jako święty człowiek na słupie. Tylko po co? 
ChAD jest straszny. Rozpieprza życie i wciąga człowieka do prywatnego piekła, z którego nie widać wyjścia. W dużej mierze wyszłam na prostą, ponownie się zsocjalizowałam, studiuję, jest pięknie, ale do dziś mam koszmary, w których znowu budzę się w psychiatryku i widzę stada olbrzymich pająków wychodzących z luksferów naprzeciwko. Dni, w których tłukłam lustro, bo odbijały się  w nim moje najgorsze koszmary, zostaną ze mną do końca życia. 
Zdarza mi się wciąż, że przychodzą dni, w czasie których czuję się jakbym obserwowała świat z akwarium. Panicznie się ich boję, boję się, że razem z akwarium wróci obgryzanie palców do krwi, ataki histerii, w czasie których czułam się i reagowałam jak ranne zwierzę, uczucie niemocy i ciężaru nie do udźwignięcia, który nie pozwala wyczołgać się z łóżka. Że znowu będę usiłowała wytrzepać mózg z głowy, bo nie będę w stanie znieść tego, co się w nim dzieje. 

Kiedy pewnego dnia dowiedziałam się, że to po prostu powalona chemia i wystarczy wziąć kilka tabletek, żeby ją wyprostować, nie mogłam w to uwierzyć. I prawdę mówiąc, był to najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nagle okazało się, że mogę żyć normalnie, mogę uwolnić się od tej strasznej dziewczynki po drugiej stronie lustra, że nie jestem leniwa czy histeryczna, że mogę robić rzeczy, o których zawsze marzyłam, a przed którymi powstrzymywał mnie horror w mojej głowie. Ale jednocześnie strasznie się bałam leczenia. Bałam się, że utracę część osobowości, że stracę wrażliwość, że stanę się kimś innym. 

Na pewno w pewien sposób miałam rację: zmieniłam się. Garść tabletek, którą biorę co wieczór sprawia, że jestem w stanie funkcjonować. Mogę się uczyć, mogę pracować, mogę popłynąć na dwa miesiące na morze i nie bać się, że w połowie rejsu włączy mi się psychoza i dostanę histerii, która nie pozwoli mi wyjść z koi. Studiuję od pięciu lat i dopiero w tym roku, na prochach, widzę realna szansę na to, żeby zaliczyć pierwszy rok. Rok temu o tej porze siedziałam pod łóżkiem i próbowałam zgonić z siebie niewidzialne robaki. Teraz wróciłam z uczelni i zamiast wydłubywać sobie oczy piszę tę notkę, a potem zabiorę się za naukę do kolosa. Czuję się dużo lepiej - prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że można czuć się TAK dobrze. 
Miałam tej jesieni epizod mieszany, dość krótki, bo gdy tylko zauważyłam, że coś się dzieje, zadzwoniłam do lekarza, poprawiliśmy dawkowanie i po półtorej tygodnia doszłam do siebie na tyle, żeby nadrabiać materiał, a teraz, po trzech, jestem już chyba zupełnie wyprostowana. 
Tak więc, nikogo zmuszać nie będę, ale przetestowałam na sobie i mogę powiedzieć, że dobrze ustawione leki to naprawdę genialna sprawa ;) 

No i w miarę płynnie przeszłam do kwestii studiów. Naszarpałam się przez lata sporo, ale okazuje się, że pod opieką lekarską jest to całkiem realne ;) Wiadomo, choroba nie znika cudownie, nawet gdy się łyka prochy, ale z pigułami i lekarzem jest zupełnie do opanowania. Warto pilnować systematyczności i zwolnień; ponieważ jeszcze nie do końca jestem w stanie pilnować rygorystycznie obecności, a do tego, jak pisałam, miałam epizod, przez który mam kilka tygodni w plecy, zrobiłam sobie rozpiskę z nieobecnościami, która ratuje mnie przed ćwiczeniowcami, którzy chcieliby mnie skreślić z list ;)  Lekarz jest cudowny, dostałam zwolnienie na cały miesiąc, dzięki czemu nie muszę się denerwować koniecznością tłumaczenia się prowadzącym. Mimo to, nawet przy takich zabezpieczeniach dobrze się jednak zmusić i pójść na zajęcia, jeśli tylko się jest w stanie. Nie dość, że ratuje to przed zaległościami, to jeszcze nieźle robi na głowę. 
Poza takimi oczywistymi zaletami bycia pod opieką lekarską, jest to też przydatne z przyczyn formalnych: niektóre uczelnie mają jakąś komórkę zajmującą się opieką nad studentami chorymi i niepełnosprawnymi i często mogą tam pomóc, czy to w pokonywaniu trudności administracyjnych (ja na przykład cierpię na ciężką dziekanatofobię i panie, które za mnie wyślą pisemko są bezcenne ;)) czy np. w zmianie warunków zaliczenia czy egzaminu. Bywają okoliczności, w których dobrze mieć za sobą tego typu instytucję. Jednak warunkiem skorzystania z takiej pomocy jest zazwyczaj dostarczenie zaświadczenia, że pozostaje się pod opieką lekarza. 

I w temacie, kilka przydatnych linków: 
Dział ds. osób niepełnosprawnych UJ: http://www.bon.uj.edu.pl/ - prowadzą też interesujacy program dla osób z zaburzeniami psychicznymi, Konstelację Lwa.
Biuro ds. osób niepełnosprawnych UW: http://www.bon.uw.edu.pl/index.html - istnieje możliwość konsultacji psychiatrycznej.
Biuro ds. osób niepełnosprawnych UPJP2: http://upjp2.edu.pl/strona/tv28f0sfic
Biuro ds. osób niepełnosprawnych US:http://www.bon.us.edu.pl
Biuro ds. osób niepełnosprawnych UWr: http://www.uni.wroc.pl/node/5353
Biuro ds. osób niepełnosprawnych UR: http://niepelnosprawni.univ.rzeszow.pl/
Biuro Pełnomocnika Rektora ds. Studentów Niepełnosprawnych UAM: http://studenci.amu.edu.pl/studia/niepelnosprawni
Nie należy zrażać się tym, że są to biura do spraw osób "niepełnosprawnych", czy że kładą większy nacisk na ofertę skierowaną do studentów z niepełnosprawnościami ruchowymi, niewidomych czy niesłyszących. Większość tych jednostek oferuje konsultacje psychologiczne, część psychiatryczne, a na pewno pomogą przynajmniej w zorganizowaniu leczenia.